W
dzień św. Huberta , patrona myśliwych Pan Bóg nam poszczęścił i łowy udane na
Turczyna sprawił. Pohaniec, nie bacząc
na niedzielę z Multańskiej strony ruszył i na Podole, nie bacząc na traktaty,
napadł. W chorągwiach narodowych
niewiele pocztów ostało, bo to na Dzień Zaduszny wielu towarzyszów na groby
rodzicieli w rodzinne strony wyjechali.
Przy Panu Regimentarzu ostał się jeno jego własny pułk z 2 chorągwiami
pancernymi, 4 kozackimi, a jedna kozacka, która za namiestnika Pana Huberta
miała i całą noc świętowała, z obozu z opóźnieniem wyruszyła. Drugi pułk jazdy
konfederacją groził, jako że żołdu na kwartał ostatni nie dostał. Mimo to
stanął w potrzebie, jeno Pana Regimentarza rozkazów niechętnie wykonywał i lichą
siłę stanowił. W obozie zebrała się licznie szlachta okoliczna z uzbrojonymi
chłopami. Lud tu na pograniczu odważny i nawet kmiecie z rusznicy uczone
strzelać, ale nie mieli dobrego regimentarza. Na szczęście Pan Hetman oddał pod
rozkazy naszego wodza nowo zaciągnięty w Prusiech regiment rajtarii. Dziesięć
kompanii rajtarii, w koletach i pancerzach. Mrowie oficerów to wojsko
pilnowało, bo to wiadomo, nam Polakom wystarczy krzyknąć „Bij zabij, na wroga”,
a ci to misterne manewry wykręcają, raz pyskiem, raz zadem końskim do wroga
stając.
Turczyn tchórzem podszyty za
umocnieniami się schował. Janczarowie przemieszani z sipahami i lekką jazdą
staneli linią. Pan Regimentarz Pac – Bęc herbu Dolewaj półkwaterkę wina wypił,
czapkę zdjął, po łysinie się podrapał i buławą machnął. Na ten znak skoczyły
wszystkie pułki na wroga, ale Pan Regimentarz w siodle się gibnął na lewą
stronę i na tą flankę wojsko skręciło. Jeno Prusaki z rajtarskiego regimentu
dalej prosto pojechali, bo ich oberszter Tyłemhaus binokle ze szkieł weneckich
zgubił i jeno na pół strzelania z łuku widział, takoż znaku Regimentarza nie
uważył. Piechota łanowa w wiosce na naszych tyłach ostała, bo to wiadomo że
cham do chama ciągnie, a w pole wyjść nie chcieli, bo beczkę okowity u sołtysa
znaleźli.
Nasza chorągiew pancerna
pierwsza na wroga skoczyła, a przed sobą mieliśmy jazdę turecą dobrze okrytą, weterananów
wielu walk. Towarzysze z jazdy kozackiej cały impet wytracili na umocnieniach
polowych, za którymi reszta jazdy tureckiej się skryła. Obok nas rajtarzy,
dufni w osłonę pancerzy, jednym skwadronem na wzgórze udeżyli, chcąc janczarów
z niego zepchnąć. Drugi skwadron na lekką jazdę, co po drugiej stronie wzgórza za
umocnieniami stała, szarżował. Reszta rajtarów, lżej w koletach jeno okrytych,
atak swych towarzyszy osłaniała. Naszym sladem ruszył drugi pułk jazdy,
wprawdzie skonfederowany i do walki nieskory. Za ich przykładem szlachta
pospolitego ruszenia kupą ze swoim regimentarzem.
Pierwszą szarżą wrogą jazdę
znieśliśmy. Rajtarzy takiego szczęścia nie mieli i potyczkę swoją nie od razu
rozstrzygnęli. Oba skwadrony cofnąć się musiały, ale szyków nie zmieszały.
Karne to wojsko najemne, choć lutry. Za to im Matka Boska nie błogosławi, bo
pancerze ich nawet nie osłoniły i wielu ich na wieki pod tym wzgórzem legło.
Po pierwszym zwycięstwie moja
chorągiew udeżyła w bok uciekającej jazdy osmańskiej, którą ścigały chorągwie
kozackie. Rozbiliśmy ją doszczętnie, zginął też ich dowódca sandżakbej. Reszta
chorągwi kozackich uderzyła w bok janczarów, z którymi od frontu zwarli się
rajtarzy. Mimo wsparcia janczarów szarżą lekkiej jazdy, rzucili się oni do
ucieczki. Cała flanka pohańców stała otworem przed naszą jazdą, która zaczęła
wychodzić na tyły armii Osmanów. Nawet szarża Deli i reszty jazdy lekkiej na
osłaniających nas rajtarów, mimo zniesienia jednego ich skwadronu, nie zmieniła
wyniku bitwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz