Jan siedział w cieniu namiotu i rozkoszował się ciemnym królewieckim. Goryczka piwa schłodzonego w zacienionym strumyku wspaniale łagodziła upał dnia. Welzandt nie był pijakiem, tylko smakoszem i dziennie nie wypijał więcej niż dwa kufle tego samego gatunku piwa. Na szczęście w pobliże obozu pruskiej obrony terytorialnej ściągnęli, wyczuwając pewny zysk, kupcy i szynkarze z okolicy kilkunastu mil, a nawet z samego Królewca. Od wczoraj Jan poznał 14 nowych gatunków piw. Cóż... bycie oficerem w formacjach milicji lokalnej ma swoje przewagi.
Sielankę przerwał tętent kopyt. Od bramy pędził goniec. Zwolnił dopiero między namiotami, w obawie o zaplątanie kopyt wierzchowca w niedbale przybite linki. Jan poznał gońca.
Hej, Hans! Gdzie tak pędzisz!
Mimo, że Hans pochodził z książęcego rodu, to jako najmłodszy z trzynastu synów księcia Westerguard był biedniejszy od syna szlacheckiego rodu.
Mam pilne rozkazy do marszałka. Nie odwiedzisz mnie od spełnieni obowiązku.
Jan wskazał beczułkę piwa.
Po wypiciu duszkiem półkwaterki Hans westchnął. I wypalił: - Na morzu zauważono okręty z flagami Arendelle!
Jan prychnął prosto w kufel. Hans skrzywił się gdy piana chlapnęła na jego nieskazitelnie biały książęcy garnitur. Welzant jako dziecko słyszał bajki o północnym księstwie władanym przez lodową czarownicę. Obrażony Hans dopił kufel, dosiadł koni i pognał z rozkazami do namiotu dowódcy. Jan z tęsknotą spojrzał na beczułkę i wcisnął szpunt. Trzeba pójść spać, bo o poranku spodziewał się wczesnej pobudki i rozkazu wymarszu.